Wreszcie wakacje. Urlop wzięty. Trasy zaplanowane. Kierunek Karpaty Wschodnie. Dwa dni przed wyjazdem organizator się zbiesił i pozmieniał terminy. Miało jechać ośmiu wynajętym busem. Pojechaliśmy z bratem i to był strzał w dziesiątkę.
Na rozruch łagodna trasa z Rachiva do Jasini połoninami (około 35km).
Miało być łatwo ale podejścia na szlak zazwyczaj bywają trudne. Szczególnie dla ludzi z wielkimi plecakami.
Żar z nieba i zero wiatru.
My powolutku pod górę a miejscowi dla zabawy szybko.
Na połoninach szukamy miejsca na nocleg. Można rozstawić namiot! Szukamy miejscówki z wodą i pięknym widokiem.
Już tylko kolacja złożona z lokalnych produktów zakupionych u pasterza w kolibie i ładowanie akumulatorów na dzień następny.
Pogoda dopisuje, jest jarko jak mawiają miejscowi. My zasuwamy połoninami wypijając hektolitry wody i delektujemy się widokami.
Góry pełne życia i to sprawia, że są jeszcze piękniejsze. Myślę, że tak kiedyś wyglądały Bieszczady.
Na niedzielny piknik można wyjechać jedynym nadającym się do tego
samochodem (ruski gazik) w góry i przyjemnie spędzić go w rodzinnym gronie. Widząc ciężką pracę i warunki życia tych ludzi, przestałem być
przeciwnikiem motoryzacji w górach.
Kolejny wieczór i możliwość rozbicia namiotu w pięknym miejscu i zapalenia ogniska!
Następny dzień to "zdobycie" Bliźnicy w wielkim upale. Nie obyło się bez zakładania obozów. Na szczęście nie musieliśmy poręczować.
Bliźnica i okolice.
Z Bliźnicy zejście na Drahobrat.
I klasyczne dożynki - zejście do Jasini. Piętnaście kilometrów utwardzoną drogą. Człowiek da radę ale sprzęt czasem nawala.
No i zasłużony odpoczynek w niedrogim hotelu w Jasini. Łoże małżeńskie ale pościel osobna.
C.D.N.